Tsitsikamma- raj na ziemi.

Daleko stąd, choć znacznie bliżej, niż mogłoby się to wielu wydawać istnieje kawałek ziemi, który jest żywą kopią ogrodu rajskiego. W tym miejscu gorąca, afrykańska ziemia łączy się ze wzburzonym, tropikalnym oceanem w tak dramatyczny sposób, że żywioły wody, ziemi i przyrody, skąpane w magicznym, pulsującym świetle Afrykańskiego słońca obezwładniają nawet najbardziej zatwardziałe serca. Tubylcy nazwali ten region Krainą Ogrodów, mianem które zdaje się zbyt skromne, ale jeśli przypomnieć sobie legendarne ogrody rajskie, opisane w Biblii, nagle zaczynamy rozumieć genezę tej nazwy.

Bez wątpienia najpiękniejszą częścią Krainy Ogrodów jest dziewiczy las wokoło miasteczka Storms River Village, gdzie Rzeka Sztormów wielkim kanionem, przechodzącym w strzelisty fiord zderza się z impetem z rozhukanymi bałwanami Oceanu Indyjskiego. Czy można wyobrazić sobie potęgę norweskich fiordów bez chłodu i surowości północnej Europy, ale za to pokrytych przepychem roślinnego baroku lasu deszczowego, do złudzenia swą gęstością przypominającego amazońską dżunglę? Ciężko, a jednak tak jest. A teraz dodajcie to tego wizję gór zalanych tak gęstym, że nieomal namacalnym światłem i ciepłem afrykańskiego powietrza, nasyconego zapachami; życie jest tutaj zdaje się nieśmiertelne.

Ogrom energii, rozpalającej zmysły tak mocno, że wszyscy, którzy mieli to szczęście doświadczyć tego choć raz w życiu wycisza i uspakaja, jakby przenosząc na chwilę w inny wymiar, gdzie szczęście i radość jak indyjska nirwana staje się na moment rzeczywistością, a problemy znikają jak zły sen po przebudzeniu.
Jak się nie przebudzić, widząc taki przepych, piękno, potęgę natury, która wita na równi każdego niczym syna marnotrawnego? Tutaj matka natura odpoczywa od zgiełku cywilizacji, nie da się tego opowiedzieć, nie oddają tego filmy i zdjęcia.

Dla mnie jest to najpiękniejsze miejsce na świecie, organizuję regularne pielgrzymki do tego miejsca kultu perfekcyjności natury. Dla mnie Tsitsikamma to dom, do którego muszę wracać. Ale jest on otwarty dla każdego. I każdy mieszkaniec tej planety powinien też tu choć raz w życiu zawitać.

https://wiesiek77.smugmug.com/Garden-Route-Tsitsikamma-South/i-x7R5CFh/0/L/garden%20and%20Addo%20074-L.jpghttp://www.caressafrica.com

Tsitsikamma

Daleko stąd, choć znacznie bliżej, niż mogłoby się to wielu wydawać istnieje kawałek ziemi, który jest żywą kopią ogrodu rajskiego. W tym miejscu gorąca, afrykańska ziemia łączy się ze wzburzonym, tropikalnym oceanem w tak dramatyczny sposób, że żywioły wody, ziemi i przyrody, skąpane w magicznym, pulsującym świetle Afrykańskiego słońca obezwładniają nawet najbardziej zatwardziałe serca. Tubylcy nazwali ten region Krainą Ogrodów, mianem które zdaje się zbyt skromne, ale jeśli przypomnieć sobie legendarne ogrody rajskie, opisane w Biblii, nagle zaczynamy rozumieć genezę tej nazwy.

Bez wątpienia najpiękniejszą częścią Krainy Ogrodów jest dziewiczy las wokoło miasteczka Storms River Village, gdzie Rzeka Sztormów wielkim kanionem, przechodzącym w strzelisty fiord zderza się z impetem z rozhukanymi bałwanami Oceanu Indyjskiego. Czy można wyobrazić sobie potęgę norweskich fiordów bez chłodu i surowości północnej Europy, ale za to pokrytych przepychem roślinnego baroku lasu deszczowego, do złudzenia swą gęstością przypominającego amazońską dżunglę? Ciężko, a jednak tak jest. A teraz dodajcie to tego wizję gór zalanych tak gęstym, że nieomal namacalnym światłem i ciepłem afrykańskiego powietrza, nasyconego zapachami; życie jest tutaj zdaje się nieśmiertelne.

Ogrom energii, rozpalającej zmysły tak mocno, że wszyscy, którzy mieli to szczęście doświadczyć tego choć raz w życiu wycisza i uspakaja, jakby przenosząc na chwilę w inny wymiar, gdzie szczęście i radość jak indyjska nirwana staje się na moment rzeczywistością, a problemy znikają jak zły sen po przebudzeniu.
Jak się nie przebudzić, widząc taki przepych, piękno, potęgę natury, która wita na równi każdego niczym syna marnotrawnego? Tutaj matka natura odpoczywa od zgiełku cywilizacji, nie da się tego opowiedzieć, nie oddają tego filmy i zdjęcia.

Dla mnie jest to najpiękniejsze miejsce na świecie, organizuję regularne pielgrzymki do tego miejsca kultu perfekcyjności natury. Dla mnie Tsitsikamma to dom, do którego muszę wracać. Ale jest on otwarty dla każdego. I każdy mieszkaniec tej planety powinien też tu choć raz w życiu zawitać.

http://www.caressafrica.com

Swartsberg (Góry Czarne)

http://www.caresafrica.com

Jedno z moich ulubionych miejsc to przełęcz Swartsberg- przełęcz przecinająca góry o tej samej nazwie- Góry Czarne. Zatrzymują one swym majestatem smugi resztek chmur, które zdołały cudem przecisnąć się znad oceanu przez wysoki, przybrzeżny pas górski Outeniqua. Dzięki w ten sposób nagromadzonej wilgoci wypluwają u swych podnóży połacie lasu tropikalnego Krainy Ogrodów Edenu (Garden Route), ciągnące się od bagnistego Wilderness, przez Wenecje Knysny, po magiczne lasy okolicy Tsitsikamma. Dalej, za Outeniqua, rozciąga się półpustynia Klein Karoo (Małe Karoo), znana z legendarnych hodowli strusi i ich dekoracyjnych piór, niejednokrotnie przynoszących niczym złota kaczka fortunę ich właścicielom. Było to na przełomie XIX i XX wieku. To wtedy dziesiątki właścicieli ziemskich, w tym żydowskich osadników- uciekinierów od rosyjskiej branki do Armii Carskiej w ostatnich lat XIX wieku, dorobiło się majątku dzięki modzie na pióra strusie- byli to tak zwani Litewscy Żydzi, głównie z okolic Szawle, południa Łotwy, ale też i z polskiego Chełmna, który już z Litwą nie miał wiele wspólnego.

Ale o tym kiedy indziej, bo dziś mkniemy samochodem obok jednego z najbardziej spektakularnego zego zespołu jaskiń na świecie Cango gdzie jest najwiekszy stalagmit na naszej planecie i wspinamy się na szczyty Czarnych Gór. Szosa szybko zmienia się w kamienistą drogę shutrową. Ale nawet nisko zawieszone przejeżdżające malutkie Polo radzi sobie jakoś i wspinamy się serpentynami na sam szczyt, a tam mijając stado ciekawskich pawianów, siedzących na skraju drogi, podziwiamy widok porównywalny tylko z najpiękniejszym w kraju- Góry Stołowej. Same góry są drugimi najwyższymi w RPA z najwyższym szczytem Seweweekspoortpiek (Seven Weeks Gorge Peak) z wysokością 2325 m. n. p. m. i przepiękną górą Towerkop (Bewitch Peak) nieopodal Ladysmith ale ta góra choć wysoka (2189 m. n. p. m.) była dla nas zbyt daleko, aby ja zobaczyć.

Jedziemy dalej w dół, na drugą stronę zbocza, gdzie cały horyzont skamieniał w surowości skalnej półpustyni Groot Karoo (Wielkie Karoo), ciągnącej się przez setki kilometrów, aż do granicy z Namibią. Po drodze mijamy mały znak Die Hell- zjazd na drogę, która dziesiątki kilometrów dalej łączy cywilizację z małą wsią Gamka, zwaną Die Hell- Piekło. Przez wiele lat była to zapomniana wieś, ludzie żyli w zupełnej izolacji przez niemal sto lat, odkryta została ponownie dopiero w 1964 roku. Wieśniacy, mówiący językiem Afrikaans, nie wiedzieli ani o Pierwszej, ani o Drugiej Wojnie Światowej, ani nawet o kwitnącej niedaleko cywilizacji, ich dialekt w znacznym stopniu zmutował, a twarze (małżeństwa wewnątrz więzów krwi) są bardzo do siebie podobne. Dopiero w 1964 wybudowano drogę, lecz nawet dziś brak tu regularnych połączeń środkami transportu.Jedziemy dalej w dół, na drugą stronę zbocza, gdzie cały horyzont skamieniał w surowości skalnej półpustyni Groot Karoo (Wielkie Karoo), ciągnącej się przez setki kilometrów, aż do granicy z Namibią. Po drodze mijamy mały znak Die Hell- zjazd na drogę, która dziesiątki kilometrów dalej łączy cywilizację z małą wsią Gamka, zwaną Die Hell- Piekło. Przez wiele lat była to zapomniana wieś, ludzie żyli w zupełnej izolacji przez niemal sto lat, odkryta została ponownie dopiero w 1964 roku. Wieśniacy, mówiący językiem Afrikaans, nie wiedzieli ani o Pierwszej, ani o Drugiej Wojnie Światowej, ani nawet o kwitnącej niedaleko cywilizacji, ich dialekt w znacznym stopniu zmutował, a twarze (małżeństwa wewnątrz więzów krwi) są bardzo do siebie podobne. Dopiero w 1964 wybudowano drogę, lecz nawet dziś brak tu regularnych połączeń środkami transportu.

Jak do tego doszło? Wyjaśnię po drodze. Omijamy szybko tę drogę- gdyż aby dotrzeć do opisanego miasteczka musielibyśmy odbić na ponad 50 km od naszej orzełęczy pokonując słabo utrzymaną  kamienistą drogę którą jedynie terenówki są w stanie przejechać i zjeżdżamy w dół, w magiczne wąwozy, niemal żywcem wyjęte z westernu. Tutaj przełęcz Swartsberg (Gór Czarnych) staje się jeszcze piękniejsza i każdy geolog, widząc kolory wiszących nad głową w chmurach skał dotyka nią nieba. Wyraźnie widać, dlaczego zajęło zasłużonemu dla kraju inżynierowi i budowniczemu licznych górskich przejść drogowych, Thomasowi Bainowi, aż 7 lat wybudowanie tej przełęczy. Odanna do użytku w 1888 roku stała się dość przygodowym, jednak malowniczym połączeniem Oudtshoornu z pierwszym miasteczkiem na półputsyni Wielkie Karoo po drugiej stronie gór czyli przepięknie położonego, sennego lecz nieco zwariowanego Prince Albert. kto by pomyślał że ktoś na takim odludziu wybudoje teatr gdzie zapraszane są produkcje z Johanebsurga i Cape Town.

Opuszczamy przełęcz wciąż z nosami przylepionymi do szyb gdyż nad głowami mamy wciąż niebywałe konstrukcje skalne, wybudowane przez najlepszych architektów: naturę i jej wspólnika czas, obezwładniają skalą i nic dziwnego, że część tych gór już dawno temu uznano za pomnik natury UNESCO.

Tzw Ściana Ognia

Wyjątkowo niecodzienne wycieczki z http://www.caressafrica.com

Pingwiny afrykańskie w podkapsztadzkim Simon’s Town

W 1982 roku na jednej z najpiękniejszych plaż pod Kapsztadem, Buolders Beach w Simon’s Town, pojawiła się pierwsza para pingwinów, które w okolicznych krzakach założyły gniazdo. Dziś jest tam ich około 3000, a cała kolonia stała się wielką atrakcją turystyczną odwiedzaną przez tysiące podróżnych z całego świata. Pingwiny Afrykańskie, do niedawna błędnie zaliczane do tej samej podgrupy co pingwiny z Argentyny, łączą się w pary na całe życie i potrafią wylegiwać na słońcu całymi godzinami, no chyba że pali ono zbyt mocno (grudzień do lutego), wtedy znikają w wyrytych w piasku jamach, gdzie składają jaja i opiekują się małymi, oraz delektują chłodem.

Jak każde pingwiny wyglądają bardzo elegancko w swoich czarno-białych frakach, ale wierzcie mi w dotyku są tłuste i śmierdzą rybami. Są dość niebezpieczne, bo swym ostrym dziobem potrafią, według legend, odciąć palec więc człowiek musi być dość ostrożny. No i mają chroniczne rozwolnienie.

Dziś zmniejsza się ich liczba i lokalni mieszkańcy uważają je za rodzaj brudzących gołębi, zapaskudzających ich starannie przystrzyżone trawniki rodzajem śmierdzącego rybą nawozu, który bardziej wygląda jak piana z gaśnicy, ale myślę, że tak pięknym nielotom można to wybaczyć. Dzięki nim Boulders Beach może szczycić się mianem jedynej plaży na świecie, gdzie można pływać z pingwinami.

http://www.caressafrica.com – wakacje z uśmiechem